Archiwum 02 stycznia 2015


sty 02 2015 Zbiegi okoliczności
Komentarze: 0

Nowy Rok - niby zwyczajna zmiana daty, kolejny dzień a jednak wokół tak jakoś świeżo i pełno nadzieji na to, że może jednak coś z tego będzie. 

Wracając z sylwestrowego balu zostalimsy zapytani czy zabierzemy ze sobą jedną osobę do Warszawy. Szczerze mówiąc byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, zwłaszcza, że w 5 osób + jedna nieznajoma nie wróży swobodnej podróży, ale decyzdję pozostawiłam właścicielom samochodu i dobrze. Pasażerkę zabraliśmy. 2 minuty po jej wejściu do samochodu wiedziałam, że nie będzie łatwo. Usadowiła sie po mojej prawej stronie i otworzyła usta, które już do samej Warszawy nie zamknęły się na dłużej niż 5 minut.. 

Wyobraźcie sobie mnie, osobę nieśmiałą, skrytą i powściągliwą, zwałszcza wobec nowych osób a zwłaszcza starszych w potoku słów pasażerki, która znacząco wbija wzrok właśnie na mnie, jako towarzysza rozmowy. Dramat. Po 10 minutach myślałam, że ją uduszę, zwłaszcza po nieprzyjemnej uwadze, która nieco mnie dotknęła. Ale nie mogę jej winić, była po prostu sobą i trafiła na jeden z moich czułych punktów, skąd biedaczka mogła wiedzieć, że mam ich tak dużo.. W każdym razie najeżyłam się i odwarknęłam niemiło, czego zaraz pożałowałam i chyba Pani też zrobiło się głupio.. 

Na szczęście, albo i nie szczęście opowiadała dalej. Po jakiś 30 minutach wiedziałam,że nic nie wskóram, więc zaczęłam jej słuchać z coraz większym zaciekawieniem. Okazała się fantastycznie ciekawą osobą - podróżniczką, dziennikarką, pedagogiem i osobą niezwykle otwartą o tzw. życiowej mądrości... Na koniec podróży rozdała nam swoje wizytówki z prośbą o kontakt, to podeśle nam informacje o ciekawych wydarzeniach albo nawet zaproszenia na premiery kinowe - z racji swoich licznych znajomosci w tzw. świecie kulturalnym. 

Po całej podróży byłam nieco zmęczona - w więkości zapewne moim własnym spięciem i usztywnieniem wobec nowej osoby i zaczęłam żałować, że od razu nie podeszłam do niej z postawą otwartości i zaciekawienia jako osoby a nie jak do intruza.. czy takimi właśnie czyni nas codzienne zabieganie i rutyna? Chcemy ograniczyć zbędy wysiłek, mieć tzw. święty spokój, że omijają nas ciekawe wydarzenia, wartościowi ludzie i historie.. wracamy do swoich mieszkań, poddajemy się dobrze znanej rutynie, włączamy służbowe komutery i odcinamy się od własnej wrażliwości na rzecz złudnego bezpieczeństwa. Bo to co dobrze poznane jest bezpieczne. A to co nieznane wzbudza lęk. Przynajmniej u mnie, choć nie zawsze tak było..

Coraz bardziej kiełkuje mi głowie i w sercu myśl, żeby jednak otworzyć się, zaryzykować, wyzwolić się z tych kajdan etatu w korporacji i ŻYĆ, czuć, być ciekawym, wrażliwym. Wiem, że może to nie jest tylko wina pracy i że rzucając ją nie odnajdę nagle duchowego spokoju - już tak raz zrobiłam co przypłaciłam atakami paniki. Wiem jednak jak się czuję w pracy, jak bardzo nie potrafię być w niej sobą, jak bardzo trzeba uważać na to co sie mówi, robi, w jaki sposób rozmawia, bo moze być 'źle widziane'. Ta atmosfera zawiązuje mi się wokół szyji jak pętla i dusi wrażliwość..

Nowy rok - nowe postanowienia. 

Chciałabym w tym roku pozwolić sobie na bycie sobą, nie dawać się stłamsić, zahukać, udusić. Za wszelką cenę być sobą. Nawet jeżeli miałoby to się wiązać z opuszczeniem bezpiecznych murów pracy na etat.

Życzcie powodzenia!

W 2015 wracam do siebie!